Zaczął się nowy rok szkolny, a wraz z nim Internet został zalany masą opowieści młodych ludzi, jak to będzie źle, kiedy zaczną się sprawdziany, kartkówki, wywiadówki, a jak cudownie będzie chodzić na wagary. Tak się zastanawiałam przez chwilę nad tym, jaka ja byłam w gimnazjum, czy liceum. Jednego jestem pewna, w porównaniu z większością współczesnych gimnazjalistów byłam wzorową uczennicą. Przez te trzy lata nigdy nie byłam na wagarach. Uwierzył by ktoś? Dzień wagarowicza omijałam szerokim łukiem, bo jako córka nauczycielki nie mogłam sobie pozwolić na tak haniebny czyn, jak wagary, z drugiej jednak strony nie chciałam się narazić klasie, więc co roku w tym dniu a to byłam chora, a to miałam ważne sprawy rodzinne. Dzieci potrafią być okrutne. Zupełnie zmieniło się moje myślenie mniej więcej w drugiej klasie liceum. Wtedy to wagary, alkohol pity w szatni, czy radioli i inne tego typu rzeczy stawały się codziennością. Człowiek nauczył się kombinować, żeby tylko przetrwać. Sądzę, że miało to jakiś związek z tym, iż wyrwałam się spod skrzydeł mamy, idąc do szkoły, w której nikt jej nie znał i nie wiedział, że moja mama uczy. Nikt więc nie mógł z pierwszej ręki powiedzieć mamie o ewentualnej opuszczonej lekcji. I nie mówię tego broń boże w celu pochwalenia się. Ot po prostu patrzę z dystansem na to, jaka byłam za młodu. Teraz wkroczyłam w nowy etap, jakim są studia. Wciąż czuję się, jak żółtodziób, który jeszcze nie do końca umie kombinować. Choć mogę powiedzieć, że pierwszy rok przeszedł mi całkiem gładko.
Na studiach też zaczął się inny etap, którego się zupełnie nie spodziewałam. Zaczęłam czytać książki. Nie lektury potrzebne do zaliczenia semestru, tylko własne pozycje, wybrane przypadkiem lub celowo. Ktoś pomyśli, co w tym nadzwyczajnego. Ja jednak czuję, że musiałam wyrwać się spod presji czytania lektur obowiązkowych, aby poczuć frajdę, jaką daje zagłębianie się w jakąś opowieść. Coś w tym jednak jest, że szkoła zabija kreatywność, chęć poznawania świata. Większość rzeczy, których się nauczyłam w szkole zawdzięczam nauczycielom z powołania, którzy na przykład na lekcji historii opowiadali coś tak ciekawie, że nie musiałam się ani przez chwilę zmuszać do słuchania, po prostu chciałam usłyszeć, dowiedzieć się więcej. Pamiętam, jak jeszcze w podstawówce przyrodnik wyjaśnił nam zjawisko powstawania tsunami. Nigdy później nikt tak ciekawie nie przedstawił tego fenomenu i coś czuję, że gdyby nie tamta lekcja sprzed lat, do dziś byłabym niedouczona w tym temacie. To tylko błahe przykłady, ale takie drobnostki sprawiają, że uczeń staje się rządny wiedzy, że pragnie jej, nie przez to, że musi pisać z tego sprawdzian za miesiąc, tylko dlatego, że go to interesuje.
Niektóre zajęcia na studiach też potrafią być całkiem ciekawe, pomimo ogólnych opinii, że studia nie uczą.
