Nie mogę przestać patrzeć na te zdjęcia. Zdjęcia po przejściu huraganu Sandy wschodnim wybrzeżem Stanów Zjednoczonych. Zdjęcia, które przedstawiają zrujnowany dom mojej rodziny, zalane ulice, łodzie przyciągnięte wraz z falą znad oceanu ‘mieszające się’ z samochodami. Koszmar, tragedia, ludzkie zwłoki pływające ulicami. Myślałam, że prześpię noc i będzie lżej, ale nie jest. Otworzyłam rano oczy, kilka sekund, aż wróciła mi świadomość i strach.
Moja rodzina pewnie siedziała by dwa dni na dachu czekając na ratunek, gdyby nie mój wujek. Mała kuzynka beztrosko się bawiła, a ten poszedł kilka ulic dalej, bliżej oceanu by sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Jedyne co zobaczył to pędzącą ścianę wody, która zmywała wszystko i wszystkich na swojej drodze. W ostatniej chwili wsiedli w samochód i uciekli. Nie mieli czasu nic zabrać. Wujek opowiadał, że ludzie wybiegali na bosaka, tak jak stali i pędzili przed siebie, byle gdzieś uciec. Nie znam wciąż jednak szczegółów dlaczego nie było przymusowej ewakuacji, jak w przypadku zeszłorocznego huraganu. Wtedy wszyscy byli spakowani, cenne rzeczy zabezpieczone, a tym razem, wszystko przepadło. Nikt nic nie zabrał, nie zabezpieczył. Gdzie były władze, policja, wojsko, jak rok temu, którzy siłą zabierali ludzi znad oceanu?
Wciąż nie może to do mnie dotrzeć. Martwię się tym bardziej, że mój tato tam wciąż jest. Najgorsza była noc, kiedy huragan do nich dotarł, odcięło im prąd, a ja czekałam na wieść od kuzynki, czy żyją. Teraz wszyscy z niecierpliwością czekamy na telefon taty, by wreszcie opowiedział, jak sytuacja teraz wygląda. Czy dom da się uratować. Jedno wiem, że pokój, w którym mieszkał przez ostatnie lata był doszczętnie zalany z jego wszystkimi rzeczami przez dwa dni, gdyż znajdował się na najniższej kondygnacji.
Patrząc jednak na to, co pisze mi kuzynka, nikt w tym momencie nie myśli o domu, tylko cieszy się, że żyje. Straszny musi być widok wyciąganych dziecięcych zwłok…
