Ostatnimi czasy wybuchł wielki szał na punkcie sławetnej “Gry o tron” i nie mniej sławnego dzięki temu autorowi książek – George’owi R. R. Martinowi. Do napisania o nim krótkiej notatki nakłonił mnie artykuł, który kilka minut temu o nim przeczytałam. Autor artykułu, nie przebierając w słowach, opisał brutalnego powieściopisarza, który za swój cel życiowy postawił sobie miażdżenie serc i dusz swoich fanów, poprzez zabijanie ich ulubionych bohaterów. I tak się zastanawiam, czy to ja zaczęłam być obojętna na wiele spraw i nie angażuję się w życie serialowych postaci, czy po prostu odpowiada mi forma przekazu autora “Gry o tron”. Jak sam wspominał w jednym z wywiadów, chciał sprawić, aby czytelnicy ‘widząc’ głównego bohatera w tarapatach, bali się o jego życie, a nie czytali spokojnie w nadziei, że i tak nic mu się nie stanie, bo w końcu jest głównym bohaterem.
Nie mogę odnieść się do samej twórczości Martina, bo nie przeczytałam jego ani jednej książki, ale jeżeli faktycznie wywołuje w ludziach aż tak skrajne emocje, to chętnie sięgnę po jakąś jego pozycję. Koniec z banalnymi rozwiązaniami, koniec z przewidywalnością. Każda strona może przynieść ogromne zaskoczenie, a tego tak bardzo teraz brakuje. Szczerze mówiąc, od dawna nie miałam w rękach książki, która wywarłaby na mnie taki wpływ, że nie mogłabym przestać o niej myśleć. Znudziły mnie ckliwe opowieści o superbohaterach.
Zachętą do sięgnięcia po książkę Martina jest na przykład reakcja mojego współlokatora na ostatnie wydarzenia w “Grze o tron”, którą namiętnie ogląda. Dawno nie widziałam go tak zszokowanego, a to świadczy naprawdę dobrze o poziomie serialu. Wiadomo, że serial to nie to samo, co książka, jednak kolejność umierania bohaterów przypuszczam, że została zachowana. Tak więc jest nadzieja.
Idą wakacje, więc postaram się zdobyć jakąś książkę i w miarę możliwości ją przeczytać.