Może nazbyt przejmuję się tym, co inny o mnie pomyślą. Częstotliwość moich wpisów nie zmalała z braku czasu, czy tematów do pisania. Teraz po prostu wiem, że zbyt dużo osób czyta, to co piszę. Niektórzy zarzucali mi zbytnią wylewność w Internecie, że się sprzedaję. Ale co ma jedno do drugiego. Mój blog, moje sprawy, moje życie. Tak, łatwo powiedzieć, gorzej wprowadzić to w życie. Szczerze mówiąc pisząc to wcale nie mam pewności, że kliknę “opublikuj”. Ale tu już nawet nie chodzi o blog i to, co na nim piszę. Boję się, tak, wciąż się boję opinii innych. Już nie tak bardzo, jak dawniej, ale jednak. Tylko dlaczego?
Znajomość z Kubą dużo mnie nauczyła. Pokazał mi inne spojrzenie na świat. Tylko, że nie każdy jest w stanie zrozumieć, że to co teraz wyznaję jest konsekwencją nie nacisków Kuby, tylko moich własnych przemyśleń i wyborów. Nie pojmuję już życia w ten sam sposób, co kiedyś. Dawniej wszystko tłumaczyłam sobie Bogiem. Jeśli coś się nie udało, to nic, jakiś plan boży w tym jest. Teraz cierpię – to też nic, po śmierci będę na pewno szczęśliwa. Ale skąd ludzie wierzący mają taką pewność? Nie chcę nikogo obrażać. Po własnej mamie widzę, że wiara daje jej siłę. Ja już nie należę do grona osób ślepo wierzących w szczęście po śmierci. Muszę sobie na nie zapracować tu i teraz. Mogę już nigdy nie mieć na nie szansy. Śmierć może być końcem moje istnienia w każdym  tego słowa znaczeniu. I wcale mnie to nie przeraża. To dziwne, ale się nie boję. Jeżeli przyjdzie czas na opuszczenie tego świata…może nie tyle będę gotowa, bo na to nigdy nikt nie jest gotowy, ale – nie będę miała na to wpływu, na to co się ze mną stanie. I prawdopodobnie, kiedy ostatnia cząstka mojej świadomości umrze, nic już więcej nie poczuję. (Tutaj idealnie pasuje mi cytat z książki Kinga Czarna bezgwiezdna noc – “Tak działa świat i jakie to ma znaczenie? Kiedy serce przestaje bić, a mózg się dusi, nasze dusze gdzieś wędrują albo po prostu przestajemy istnieć. Tak, czy inaczej nie poczujemy bólu zadawanego przez zęby, gdy ciało będzie obgryzane do kości”). Można by pomyśleć, że pisze list pożegnalny. Otóż nie. Pomimo tego wszystkiego, co się w moim życiu dzieje, kocham je. Kocham ludzi, którzy mnie otaczają. Czasami może aż za bardzo, dlatego niejednokrotnie zachowuję się irracjonalnie, próbując zdobyć ich uwagę, taką jaką staram się obdarzać ich sama.

Często zastanawiam się, co nas czeka po śmierci. Kuba nie wierzy w ludzką duszę, nie wierzy w to, że jakaś część naszej świadomości zostaje, dlatego lubię rozmawiać z nim o tym. Właściwie lubiłam, bo od jakiegoś czasu mało rozmawiamy. Mało rozmawiamy na tematy, które kiedyś zajmowały nam długie godziny. Kiedy pokazywał mi inne “opcje”, kiedy przedstawiał mi swój punkt widzenia. Heh, dlaczego ja to właściwie wspominam? Minęło już tyle czasu, oboju bardzo się zmieniliśmy.
Czasem przeglądam moje starsze wpisy, z czasów naszych długich rozmów. I przypominam sobie to, co wtedy czułam. Jak bardzo zagubiona byłam w tym wszystkim. W całym tym świecie z bogiem, czy też bez niego. Teraz w moim świecie nie ma boga. Właściwie nie ma Kościoła, który wydaje mi się być obłudny i nie taki, jaki powinien być. Czuję, że “coś” jest. Moja ludzka natura pragnie wierzyć, że nie powstaliśmy przez przypadek. Może nie mamy jakiegoś wielkiego celu do osiągnięcia, ale samo życie dla życia… A może właśnie o to w tym chodzi, może mamy odnaleźć sens własnego istnienia. Ale nie jako ludzkości, tylko istnienia każdego z nas osobno. Żyje nas na świecie miliony. Jednym wydaje się, że są bogami tego świata, inni gdzieś w zaciszu umierają, bądź też modlą się o śmierć sami nie wiedząc do kogo i co ona tak naprawdę przyniesie poza ukojeniem doczesnych bolączek.
Ostatnio żartowałam z kolegą, że niedługo umrę, ale nim to się stanie chcę coś w życiu osiągnąć. Powiedziałam mu, że chcę urodzić i wychować dzieci. Po czasie się nad tym zastanowiłam. Czy tego właśnie chcę? Rodziny, dzieci i co dalej? Tak ma wyglądać moje życie? Nie twierdzę, że chcę przejść przez życie samotnie. Ba, nie wyobrażam sobie tego, widząc jak bardzo potrzebuję miłości. Jednak niejednokrotnie mam wrażenie, że w życiu nie można ufać nikomu, a w szczególności samemu sobie.
Próbowałam sobie wyobrazić siebie, jako żonę i matkę. Właśnie, jaką matką bym była? Samo posiadanie Istoty, którą by się kochało nie jest trudne. Jednak trzeba tego Człowieka ukształtować, dać mu jakieś podstawy, zasady, kręgosłup moralny. Czasami mam wrażenie, że brak mi cierpliwości. Nie mnie będzie o tym decydować. Jeśli pojawi się kiedyś Dziecko, pokocham je i zrobię wszystko, by było szczęśliwe.
Jednak wraz z narodzinami dziecka pojawi się…problem. Może to źle brzmi. Polska to kraj katolicki. Moja rodzina jest głęboko wierząca. Co więc z chrztem? Co z wiarą? Co powiedzieć dziecku? Patrząc na to wszystko czysto teoretycznie wyobrażałam sobie siebie i Kubę w roli rodziców. Jego mama i dziadkowie od strony mamy są wierzący. Ojciec i jego rodzice – nie, tak samo jak Kuba. Wiem, że Kuba nie chciał by chrztu dla dziecka. A ja? Dla większości zabrzmi to szalenie, ale też nie. Skoro sama nie wierzę w kościół, to nie widzę sensu nieść tego biednego dziecka tam, gdzie sama nie chcę chodzić. Ktoś powie, że to egoistyczne podejście, że odbieram dziecku możliwość dojścia do Boga. Jednak czuje i jestem przekonana, że boga (celowo z małej litery) można znaleźć wszędzie, tylko nie w kościele. Tylko, jak wytłumaczyć to dziecku, które zapyta “Mamuś, a dlaczego tylko ja nie chodzę na religię i co to właściwie jest?” Mając 20 lat jestem świadoma tego, że za 10 lat (kiedy teoretycznie moje dziecko poszłoby do szkoły) w Polsce niewiele się zmieni, a moje dziecko mogłoby być piętnowane przez to, że jest inne. Pamiętam świadków Jehowy z mojego dzieciństwa. Chodziłam do klasy z wieloma i nie mieli łatwego życia, bo nie wierzyli w “naszego” boga. Dlaczego tak musi być? Może dlatego, że wolność człowieka jest tylko pozorna i to, jakie podejmujemy wyboru, wbrew pozorom wciąż zależy od większości.
Jestem przekonana, że nikt nie dotrwał aż dotąd by to czytać. Może to i dobrze. Oczyszczam umysł z tego, co siedzi gdzieś głęboko we mnie od dawna. Tak, jak ostatnio Kuba poznał moją ostatnią tajemnicę. Tę, którą najbardziej mi ciążyła.
Wróciłam do Kuby, więc na zakończenie “wątek miłosny”. Nie wiem gdzie, nie wiem jak, ale znalazłam kiedyś mądre zdanie, że kochać kogoś to niczego od niego nie wymagać. Czasem o tym zapominam i nazbyt Go naciskam, bo mi zależy. Bo jest jedyną osobą na tym świecie, która wie o mnie dosłownie wszystko.
Mogłabym pisać jeszcze długo. Odcięta od świata – zasłuchuję się Coldplay’em, rozmyślam i…i jestem szczęśliwa, tak po prostu. Los dał mi wszystko czego zwyczajny człowiek może sobie zapragnąć – rodzinę, zdrowie, rozum, urodę i pasje, cele i marzenia, ale przede wszystkim wrażliwość na to wszystko, o której tak często wielu zapomina. No i miłość, która jakkolwiek się skończy, dała mi wiele radości.